Tym razem do Aeroflot nie mial dla nas miejsc, więc do Azji wybraliśmy się niemieckimi liniami LTU, które w grudniu oferowały najlepszą cenę. Do Bangkoku lecieliśmy przez Monachium - duże ładne lotnisko, a pośrodku świateczne kramy i dekoracje. Linie okazały się całkiem przyjazne, podróżujących można pewnie zaliczyć do niemieckiej niższej klasy średniej. Bagaż doleciał. Różnicą dość istotną w porównaniu z listopadem 2 lata wcześniej była pogoda - grudzień to po prostu pora chłodna, jedynie ok.30 stopni, ale wilgotność dużo mniejsza, co oznacza, że człowiek nie jest kompletnie mokry w ciągu 5 minut od wyjścia na zewnątrz. Już wiemy, czemu grudzień-styczeń to szczyt sezonu w Tajlandii.
Nowe lotnisko w Bangkoku jest ogromne, będziemy mieli okazję oglądać je jeszcze dwukrotnie. W drodze do naszego hoteliku zamierzaliśmy skorzystać z transportu miejskiego, niestety autobus nr 556 był "cancelled", a wyjaśnienie napisane jedynie w języku tajskim. Ale okazało się, że na tym samym poziomie (poniżej przylotów), w pobliżu wyjścia nr 8 jest stanowisko dużych autobusów odjeżdzających w różne strony miasta, w tym autobus AE2 (klimatyzowany) wiozący turystów do plecakowej dzielnicy Banglamphu, czyli słynnego Khao San Road. Cena 150 bht za osobę (baty zostały nam jeszcze z poprzedniego wyjazdu, ale z wymianą nie ma problemu, po odebraniu bagażu mija się kilka kantorów). Ponoć są też minibusy za 100 BHT, ale akurat nie natrafiliśmy na nie. No i oczywiście wszechobecni taksówkarze lub panowie proponujący podwiezienie do miasta, przyzwoita cena to ponoć 400 BHT (w tym opłata za autostradę), ale oczywiście wyglądający na majętnych lub bardzo zagubionych płacą więcej. Podróż trwała około godziny (niedziela koło południa), ale może trwać i dwie, niestety Bangkok robi się coraz bardziej zakorkowany. Na końcowym przystanku autobus zatrzymuje się prostopadle do Khao San, od strony policji. Z radością stwierdziliśmy, że ani ulica ani hotelik, Sawasdee Banglampoo Inn się nie zmieniły. Pokój rezerwowany był przez sieć, na miejscu obowiązuje 500 BHT depozytu. Śniadanie included. Pokoik z klimą i łazienką, na szczęście nie wychodził na imprezowe uliczki. Po chwili drzemki poszliśmy sprawdzić co jeszcze się nie zmieniło i zjeść pierwsze mango kupione od babci na rogi soi Rambuttri. Hippisowski duch nie zaginął, ceny też wydawały się znajome (co było miłe, bo 2 lata wcześnie dolar kosztował 4,5 PLN, a nie 2,5). Wieczorem, razem ze znajomymi Polakami (którzy mieszkali w innej części miasta) zjedliśmy kolację i po krótkim spacerze uznaliśmy pierwszy dzień w Bangkoku za zakończony.
Nazajutrz, jako że "obowiązkowe" atrakcje turystyczne już widzieliśmy, postanowiliśmy obejrzeć nowoczesną i biznesową część miasta. Najlepszym transportem jest rzeka Chao Praya, popłynęliśmy więc łodzią do najdalej położonej na południe przystani, z której odjeżdza także Sky Train. 2 lata wcześniej trasa tej naziemnej kolejki była jeszcze bardzo krótka, w tej chwili można już objechać spory kawałek miasta, a kolejny odcinek prowadzący do lotniska wygląda jakby niedługo miał być oddany. Kolejka, droższa od łodzi rzecznych jest oczywiście klimatyzowana i elegancka, wyświetla nawet reklamy na monitorach. Wysiedliśmy przy centrum handlowym Siam, w którym stała, a jakże, olbrzymia choinka, a wisiały ozdoby świateczne. Nic to, że kraj w większości buddyjski, w światyni komercji każde świeta są dobre.
W ciągu 3 niepełnych dni zdążyliśmy też:
powłóczyć się po Chinatown i Pahurat - dzielnicy hinduskiej (polecamy knajpkę Royal India mała, schowana, ale pyszne indyjskie jedzenie)
zwiedzić dom Jima Thompsona (najlepszą częścią była pani przewodniczka z tajską gracją przemykająca pomiędzy zwiedzającymi)
zrobić zakupy świąteczne (które zostały w guesthousowym depozycie po 100 BHT za dobę na czas reszty podróży)
zobaczyć legwana w parku Lumpini
zobaczyć krokodyla w Wat Chakrawat
sfotografować plakaty wyborcze (wybory 23 grudnia wygrała partia byłego premiera skazanego za korupcję)
świętować 80-te urodziny króla (ubierając się na żółto jak 99,999% mieszkańców miasta)
Aż nadszedł czas wylotu do Kambodży.