Samolot Bangkok Airways z Sajgonu miał kilka godzin opóźnienia, o czym uprzejmie poinformowali mailem kilka dni wcześniej, na lotnisku okazało się, że opóźnienie się jeszcze zwiększyło. Do Bangkoku dotarliśmy o godzinie 1 w nocy, dziwne było to, że wszystkie dwadzieścia pasów do odbioru bagazu były pełne, co oznacza, że to lotnisko chyba nigdy nie zasypia. Mogliśmy obserwować pasażerów, którzy właśnie przylecieli z Dohy, New Delhi czy Kuala Lumpur. Jedyną opcją była taksówka, bo autobusy przestają jeździć o północy. Przejazd przez miasto o tej godzinie wcale nie oznaczał braku korków. Trochę zmęczni dotarliśmy do naszego hoteliku, odebraliśmy bagaż i jeszcze udało się kilka godzin przespać. Przy całej sympatii do Khao San, następnym razem pewnie zamieszkamy gdzieś w Sukhumvit, bo z lotniska bliżej, poza tym całodobowa impreza z głośną muzyką o dziwo potrafi przeszkadzać (chyba się starzejemy :(().
Następnego dnia szybkie śniadanko, ostatni rzut oka na Khao San i taksówką na lotnisko. Wzieliśmy sobie do serca ostrzeżenia o możliwych korkach i... całą trasę na lotnisko pokonaliśmy w 40 minut.
Tak oto dobiegła końca nasza druga wizyta w Azji choć w drodze powrotnej czekała nas jeszcze niespodzianka. Lot powrotny był przez Dusseldorf, gdzie sie okazało, że nie ma już samolotu do Polski i dodatkową noc spędziliśmy... w super hotelu, z super wypasionym śniadankiem i kolacją na koszt LTU :)) Następnego dnia rano - dzień przed Wigilią powróciliśmy do Warszawy w sam raz na Święta.